poniedziałek, 19 października 2015

Rozdział 4 -Dziękuję


Tak wiem cały czas to samo...nudno... ale mam nadzieję, że komuś się spodoba . Przepraszam za błędy. Pomyślałam, że może ktoś lubi czytać przy muzyce... ja kocham, więc jeśli jest ktoś taki to u góry zawsze postaram się dodać link w miarę pasujący do rozdziału, choć ze mną i moim gustem muzycznym różnie to bywa :)
_____________________________

To jest śmieszne... Wyglądam w tym jak idiotka.
Po raz setny wygładzałam czarną bluzkę wciągając przy tym, jak najbardziej brzuch. To jest niedorzeczne. Jak na zawołanie z mojego wnętrza wydobył się dźwięk głodu. To zadziwiające, że mama przekonała tatę bym szła do "przyjaciółki" odrabiać pracę domową w sobotni wieczór. Spięłam rozpuszczone włosy i posłałam sobie niezbyt przekonujący uśmiech.
-Masz być przed 22 zrozumiano? Inaczej radzę Ci nie wracać skarbie. Nie wiem czy dzisiaj wrócę, mogę zostać do rana w pracowni mamy wielkie zamówienie - mama pocałowała czubek mojej głowy i podając mi bluzę poprawiła kosmyk włosów - i nie objadaj się tam niczym, jak coś zaproponują po prostu podziękuj.
-Dobrze.
Wypadałam z domu w obawie, że zaraz zmieni zdanie i każde mi zostać w domu...
Nie oszukuj się... jeszcze chwila, a po prostu byś sama stchórzyła.
Szłam wolno alejką zmierzając w stronę, z której powinien przyjechać Zayn. Nie chciałam by rodzice zobaczyli, iż wsiadam do nieznanego im samochodu. Zabawny był fakt, że naprawdę myślą.. Mam przyjaciółki. Ha! Parsknęłam śmiechem, na co grupka idących po drugiej stronie chłopaków, zerknęła w moją stronę. Nie miałam ochoty na hałas, spocone ciała i zapach alkoholu, to ostatnie czuję na co dzień...
Ktoś zwolnił przy moim prawym boku i wyraźnie zatrąbił. Spuściłam głowę ignorując dźwięk, który kilkakrotnie się powtarzał. W końcu, obróciłam się o 180 stopni unosząc z oburzeniem ręce do góry,  przywołując na twarz grymas niezadowolenia.
-Królewno, nie tak agresywnie.
Wypuściłam głośno powietrze, zupełnie zapominając o tym dlaczego w ogóle wyszłam z domu. Opuściłam z łoskotem ręce, czując dreszcz przechodzący po plecach, na widok kakaowej głębi tęczówek. Obeszłam maskę auta i po kilku sekundach znalazłam się na siedzeniu pasażera. Szczerze, nie miałam ochoty z nim jechać, nie miałam nawet ochoty z nim gadać. Przez ten ostatni tydzień, dzień w dzień błagałam go wręcz, by odpuścił sobie tą imprezę. Za każdym razem gdy miałam okazję i nie było przy nim Shop prosiłam, by wymyślił coś innego.
I co ci to dało?
I tak siedziałam teraz w tej małej przestrzeni ,czując jak ciepłe powietrze dmucha delikatnie w twarz. Zacisnęłam pięści na udach. Na tych ohydnie grubych udach.Uspokój się Amy! Uspokój się, jasna cholero!
Nie wiedząc czemu z momentem, w którym ruszyliśmy zaczęłam się trząść. Mulat pachniał przyjemnym męskim perfumem, ale w jego zakamarkach, marszcząc nos można było wyczuć woń dopiero co spalonego papierosa. Nie podobało mi się, że palił. Nie lubiłam tego, choć tak delikatnie trzymał, pomiędzy palcami malutką rurkę napchaną tytoniem.
-Coś się stało?- chrypka, goszcząca w jego głosie poprowadziła wzdłuż kręgosłupa lodowaty prąd.
-Nie, czemu?-założyłam kosmyk opadających za ucho, biorąc się na odwagę i zerkając na jego twarz.
Z tej odległości zauważyłam, że zarost który zniknął w środę, już zaczyna się na nowo formować, a kurtka odsłaniała ledwo co widoczny, maciupeńki tatuaż pomiędzy szyją, a linią obojczyka.
-Jesteś spięta-mruknął- to tylko impreza.
-Muszę być przed 22- nie spuszczałam z niego wzroku, byłam ciekawa jak zareaguje. W pierwszym momencie myślałam, że wybuchnie śmiechem.
Nie odpowiedział nic. No powiedz coś! Nic. Cisza. Przeklęłam w myślach przenosząc uwagę na listopadowe niebo. W ciemnym granacie odbijało się światło księżyca wokół miliona małych świecących punkcików.
W ciszy dojechaliśmy pod jakiś miejski klub. Już tutaj słyszałam dudniące basy i gwar jaki panował przed wejściem. Ściągnęłam bluzę rzucając ją na tylnie siedzenie.

Stałam niepewnie na wysokich szpilkach, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów i czekałam, aż Zayn opuści pojazd. Nie czułam się dobrze. Szczerze mówiąc wczorajszy obiad podchodził mi do gardła, a chłód nocy zaczynał kłóć odkrytą skórę.
W środku było tak jak przypuszczałam.  Setki spoconych, napitych ciał ocierających się o siebie, głośna muzyka i kłęby dymu unoszącego się nad ich głowami. Koszmar.
-Chodź- poczułam jak Zayn chwyta za mój nadgarstek i ciągnie w stronę barku. Ledwo co nadążałam za nim w tych botycznie wysokich butach. Ktoś otarł się o moje ramię, ktoś inny o plecy, a ja za każdym razem się wzdrygałam- dwa krótkie - ledwo co to usłyszałam. Nie, nie , nie. Po kilku sekundach barman postawił przed nami, dwa napełnione po granice kieliszki, rzucił mu kilka drobnych i spojrzał na mnie.- Proszę królewno.

-Ja nie...- zerknęłam ponownie na procentowy napój i to, że oba stoją bliżej mojej osoby- a ty...
-Ja prowadzę, zrób mi tą przyjemność i wypij.
Spojrzał w moje oczy, głęboko, tak jak nie powinien. Nigdy w życiu nie piłam i nie miałam zamiaru. Nie miałam zamiaru wkręcać się w to samo co ojciec. Jednak nim się obejrzałam moje palce chwyciły szklaną obudowę i już po gardle rozlewał się prawdziwy żar. Miałam ochotę to wypluć, ale przełknęłam jeden, a zaraz po nim drugi, by nie musieć przeżywać tego bólu później jeszcze raz.
Nie minęła sekunda, a ja stałam pośrodku parkietu, patrząc jak Malik uśmiecha się zadziornie. Chwycił moja talię i przylgnął swoim ciałem. Czułam ruchy jego mięśni, gdy poruszał mną jak szmacianą lalką, co było raczej moją winą, ponieważ nie miałam zielonego pojęcia co zrobić. Pozwalałam by ruszał moimi biodrami, by czerpał z tego jakąś przyjemność.
Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Tak wolno to mija.
Będąc tak blisko wpatrywałam się w jego rysy bez skrępowania i nie wiedząc czemu uniosłam dłoń stykając zimne, nawet w takim rozgrzanym miejscu, palce. Zesztywniał w jednej chwili. Nie zwracałam na to uwagi, dalej ciągnęłam swoje długie paznokcie po jego zaroście ku górze, tak by dotknąć delikatnie zewnętrznego rogu powieki. Czułam, że coś jest nie tak, wyobrażałam sobie scenę z filmu, w której zaraz ktoś mnie chwyta w nieodpowiednim miejscu, a Zayn od razu na to reaguje bijatyką.
To nie twoja bajka Amy. Nikt się o ciebie tutaj nie troszczy. Nikt nie jest zazdrosny.
Moje myśli potwierdził moment, w którym podszedł do nas nieznany mi chłopak i zapytał czy może mnie prosić do tańca. Mulat tylko kiwnął głową oddalając się w stronę barku. Już po pierwszych minutach rozpoznałam w nim chłopaka z grupki, który dziwnie na mnie zerknął podczas nagłego wybuchu śmiechu. Niebieskie oczy, ciemne włosy z odcieniem blondu, wysoki, ciepły...
Na początku nie wydawał się być nachalny... Na początku. Kiedy jego ręce odnalazły drogę do moich bioder, a później do pośladków syknęłam, wbijając mu obcas w nogę.
- O boże, przepraszam- krzyknęłam kiedy zwinął się w pół by złapać za obolałe miejsce. Ręce natychmiastowo odnalazły usta zatykając je by nie wrzasnęły.
To był ten moment, ten czas, ruszyłam w stronę baru odnajdując Zayna.
-Jedźmy ... -zerknęłam na niego- proszę.
-Coś się stało?- zapytał obejmując ramiona.
-Nie-e, możemy jechać? Nie podoba mi się tutaj.- skinął głową, obróciłam się wytrzeszczając oczy.
-Kogo my tu mamy, panienka Winter- przede mną ,stanął niski mężczyzna z pękatym brzuchem. Zesztywniałam.
Miller. Nie, nie, nie , nie, nie, nie, nie.
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć. Zayn pociągnął mnie w stronę tylnego wyjścia.
Nie odzywał się. Wyszliśmy na świeże i czyste powietrze. Moje pierwsze zetknięcie z alkoholem nie było przyjemnym doświadczeniem. Nogi nadal były niczym nóżki szmacianej lalki, a głowa była wypełniona obrazem znajomego taty. Teraz jest już po mnie. Pragnęłam wyparować. Zniknąć. Przestać istnieć.
Będąc w samochodzie wiedziałam, że już nigdy tego nie powtórzę. Mulat trzymał się blisko, zerkając co jakiś czas.
Ruszyliśmy. Na zegarze była dopiero 21. Nie wierzyłam, że spędziłam tam godzinę. Pełne 60 minut, największy koszmar życia. Choć dla innych mogło to być po prostu nie udana imprezą, tak dla mnie były to katusze.
-Kto to był?
-Kto?- głupie pytanie, bez wahania ściągnęłam buty i umieściłam obolałe stopy na ciemnym siedzeniu podkurczając je jak najbardziej.
-Amy, nie udawaj idiotki- na jego dłoniach pojawiły się białe knykcie- kim był ten facet?
-A ten... to taki nikt.- mruknęłam cichutko.
Zauważyłam jak mulat marszczy czoło, skleja brwi razem, przestaje się skupiać na prowadzeniu. Jedziemy ponad setką, a on wbija spojrzenie we mnie.
-Mów do cholery, dziewczyno! Widziałem jak zareagowałaś!
Wzdrygnęłam się na krzyk jaki ogarnął naszą dwójkę.
-Znajomy ojca i...
-On nie wie, że poszłaś na imprezę prawda?- nie odpowiedziałam, to chyba mu wystarczyło, bo ciągnął dalej - Amy jeśli on cię przez niego tknie, masz mi od razu o tym powiedzieć rozumiesz?
-Nikt n... nie tyka mnie!
Przez chwilę analizowałam to zdanie, które w moim odczuciu nie miało najmniejszego sensu. Wbiłam mocno paznokcie w nogi, pragnąc zedrzeć z siebie te warstwy. Warstwę ubrań, skóry i przeklętego tłuszczu.
-Czy ty musisz być taka... - głupia - pytałem się, czy mnie zrozumiałaś?!
Ponowny krzyk. Skinęłam głową.
-Ale to nigdy się nie stanie...
Zahamował gwałtownie. Wyrzuciło mnie delikatnie do przodu, ale zaparłam się dłońmi. Staliśmy przed restauracją.
-Nie jestem głodna, zresztą nie mam pieniędzy przy sobie.
-O pieniądze się nie martw. Idziemy coś zjeść.
-Zayn jest po 18 nie jestem głodna.
Jakby mój brzuch chciał mi dodać otuchy wydobył z siebie głośne burczenie. Jego gniew od razu wyparował.
-Właśnie słyszę.

-Nie wcisnę w siebie, ani kawałka więcej- mruknęłam rozmasowując swój brzuch.
Do uszu dobiegł mnie przemiły głos Malika.  Zerknęłam na niego i na jego pusty talerz. Po raz pierwszy posłałam mu życzliwy uśmiech.
-Dziękuję, dzięki tobie przytyję kolejne trzy kilo.
-Przydało by ci się.
-Ha, ha, ha bardzo, bardzo śmieszne- uderzyłam go lekko w ramię- zbieramy się?
Kiwnął głową. Nieprzyjemny prąd przeszedł moje ciało, kiedy obserwowałam jak wkłada do książeczki z rachunkiem całą kwotę. Nie wiedziałam jak to jest, gdy ktoś obcy płaci za ciebie, ale teraz wiem, że nie jest to wcale przyjemne uczucie.
Wyszliśmy.
-Dziękuję.
Zaciągnęłam rękawy po same opuszki spuszczając włosy tak by zasłoniły twarz.
-Dlaczego to robisz?- spojrzałam na niego pytająco- czemu zawsze chowasz dłonie po same opuszki, robisz to cały czas, kiedy masz dłuższe rękawy czyli... zawsze.
-Ja tylko... Ja... a sama nie wiem okey? Tak już jest.- zaśmiałam się, odchodząc od niego dwa kroki w przód i odwracając się twarzą w twarz.
Szłam tyłem patrząc to na niego, to na gwieździste niebo. Zerkałam co jakiś czas w kakaową głębię sprawdzając czy bezustannie mnie obserwuje. Stawało się to nieprzyjemne. Ta ciągła obserwacja. Ciągłe podążanie za każdym ruchem.
-Spójrz- umieściłam palce na jego brodzie, by zerknął w niebo- śliczne prawda? Zawsze chciałam być jedną z tych gwiazd, bijącą światłem wtedy, gdy nikt nie patrzy. Piękną i jedyną w swoim rodzaju.
Okręciłam się wokół własnej osi kilka razy, nie spuszczając wzroku z jednego punktu. Zatrzymując się wszystko zaczęło wirować, tak jak ja przed chwilą, wszystko wokół tej jednej, malutkiej gwiazdki.
-Chodź piękny meteorycie, czas wracać.
Pisnęłam czując silne ramiona, które uchwyciły mój pas. Pustą ulicę wypełnił przyjemny śmiech, kiedy starałam się wyswobodzić przerzucona przez jego bark. Biłam piąstkami w mięśnie pleców, wymachując przy tym nogami. Zayn nie ustawał, a jego śmiech był tak zarażający, że sama po chwili nim wybuchłam.
W drodze do domu nie towarzyszyła nam cisza. Cały czas przekomarzałam się z Malikiem, o to do kogo mamy napisać list, on stawiał na Rivera Phoenixa, ja na Kurta Cobaina. W drodze wyjątku, postanowił jeszcze raz przemyśleć moją propozycję, co odebrałam za naprawdę niespotykaną czynność w jego wydaniu.
-Jeszcze raz dziękuję. Dobrze się bawiłam.
Stojąc przed bramką zielonego domu, wpatrywałam się jak oparty o maskę samochodu okala spojrzeniem cały budynek za mną.
-Mam nadzieję, że zapamiętałaś to co ci powiedziałem- przekręciłam delikatnie głowę w lewo, niezbyt rozumiejąc co ma na myśli- jeśli którykolwiek cię skrzywdzi po dzisiejszym wieczorze, masz mi o tym powiedzieć...- z szybkością wampira, stanął przede mną oddalony o jakiej 4 centymetry- ... rozumiesz?
-Zayn to ty nie rozumiesz tu nic mi się...
-Powiedz to swoim siniakom na plecach i rozcięciu na czole- zaczepił kosmyk włosów za ucho dotykając powoli rany, która dopiero dwa dni temu przestała być czerwona.
Stał tak blisko. Czułam jego oddech na twarzy i bijące od niego gorąco.
-Naprawdę myślisz, że nie potrafię odróżnić, obrażeń po skaleczeniu od tych po pobiciu? Księżniczko, właśnie spędziłaś wieczór z kimś, kto jest w tym mistrzem.
Odwrócił się ginąc w czarnym Bugatti. Nie słyszałam by odjechał, podnosiłam miękkie kolana na kolejnych stopniach, aż w końcu dotarłam do drzwi.
-Dobry wieczór, Panienko Winter.
Słysząc te słowa, momentalnie złapałam ponownie za klamkę, ale nie zdążyłam. Mocne szarpnięcie za włosy zwaliło mnie z nóg.
"Nie wiem czy dzisiaj wrócę, mogę zostać do rana w pracowni mamy wielkie zamówienie"
Mamy nie ma w domu....

5 komentarzy:

  1. Super rozdział czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebisty poprostu cudo:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Super kocham cię 💓

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę doczekać się nexta ♡ ♡ ♡ ♡ ♡ ♡ ♡ ♡ ♡ ♡ ♡:*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś bogiem nie mogę się doczekać next ♡☺

    OdpowiedzUsuń