środa, 13 stycznia 2016

Rozdział 14- Jestem absolutnie zdolna trzymać swoją własną dłoń.

Przepraszam za przerwę i za "nijakość" tego rozdziału, ale pisałam go chyba z siedem razy... Miałam wenę, wiedziałam co chce przekazać, ale nie potrafiłam tego ubrać  w słowa i dobrze wiem, że gdybym się nie zdecydowała na taką wersję nie dodałabym tutaj nic przez najbliższy miesiąc...
_____________________________________________
Płuca zalewa woda na co zaczynam wyginać swoje ciało. Gdyby ono również nie byłoby zalane  cieczą, czułabym łzy wypływające z oczu.  Starałam się wypłynąć, ale nie wiem gdzie jest dół, a gdzie góra. Wypuszczam ostatnie bąbelki, które unoszą się w wszystkie strony i wirują zabawnie niczym małe meduzy. Jestem sama...
Ból zaczyna przeszywać każdy nerw, a krew rozrywa tętnice. Przekrzywiam rozpaczliwie ciało odpychając się rękoma od wody. Wybrałam jakiś kierunek, ale pozbawiona siły nie wiem czy to co widzę to błękit nieba. Wokół słyszę szept. Ten jego zachrypnięty głos, który mówi mi te wszystkie rzeczy. Zatykam uszy. To nic nie daje.
Wiesz jaki był? Kochał imprezy, hazard, uzależnienia. Zabijał i gwałcił. Taki był. Jesteś naiwna... naiwna. Zdechnies....
Zayn. To jedyne słowo, które krąży mi w myślach. Nie czując już tlenu otwieram usta, które również napełniają się cieczą. Krzyczę, choć dobrze wiem, że nic nie słychać na zewnątrz, że nie zagłuszam znajomego głosu. Opadam w końcu uderzając o ciemne dno głową.
-Amy! Amy, obudź się proszę! - otwieram gwałtownie oczy wczepiając paznokcie w osobę tuż nade mną. Oddycham spazmatycznie, łapczywie nabierając powietrza.
-Zayn- mówię, a on jeszcze mocniej oplata ramiona wokół mojego tułowia. Zaczynam kaszleć zaciskając piąstki na jego materiale.
Czeka, gdy powoli wracam do siebie. Czarne plamy zaczynają wolno się rozmywać. Odsuwa się delikatnie i dopiero, kiedy zabiera włosy z spoconego czoła widzę, że siedzimy na podłodze. Spoglądam na kakaowe tęczówki, widzę w nich troskę i coś czego nie dam rady nazwać.
Natychmiastowo przykrywam jego usta swoimi wtapiając palce w ciemne włosy. Unoszę się na kolanach przenosząc ciężar na jego uda. Natarczywie masuję jego wargi przejeżdżając językiem po dolnej. Ciągnę mocno za kosmyki czując dłonie błądzące po moich plecach. Odczuwam żar, który pali każdy skrawek skóry, pogłębia pocałunek. Sycę się jego powietrzem, kiedy przykłada czoło do czoła.
On nie mógł zbijać. Nie gwałcić i bić. To nie jest możliwe, nie z tymi oczami i tym dotykiem.
-Już w porządku?- jego klatka piersiowa gwałtownie się unosi i opada. Przytakuję.- Chodź zmyjemy ten koszmar.
Pomaga mi wstać chwytając łagodnie dłoń. Przechodzimy do łazienki, gdzie ustawia mnie przed wielkim lustrem. Wbijam tępo wzrok jak staje za mną i wtulając głowę w zagłębie szyi chwyta za końce koszulki. Wzdrygam się.
-Nie skrzywdzę cię, nigdy- szepcze- przecież wiesz.
Ponownie przytakuję choć w głowie cały czas coś mi powtarza, aby tego nie robić. Przeciąga materiał przez głowę. Kiedy zauważam, że nie patrzy na piersi, a na poranione żebra przestaję się krępować. Zsuwa spodnie i pomaga mi wyjść z  nogawek. Odwraca się i napuszcza wodę do wanny. Dobrowolnie odpinam zapięcie stanika i zdejmuję dolną bieliznę.  Zayn patrzy na moją twarz pomagając usiąść w kąpieli. Podsuwam nogi pod brodę obejmując je ramionami.
Długie palce Malika rozprowadzają łagodnie żel i wmasowują go dokładnie. Czuję jak opuszkami jeździ po kręgach zatrzymując się na dłużej przy każdym kolejnym. Milczę pozwalając mu obmywać ciało wodą raz za razem, kiedy patrzę przed siebie.
-Mówił, że- urywam nie będąc pewna czy kontynułować dalej czy nie. Chcę znać odpowiedź choć zdaję sobie sprawę, że może złamać mnie to na pół- mówił, że zabijałeś ludzi.
-Ja...- zamiera, zagryzam dolną wargę - Raz.
Przyznaje, zacieśniam uścisk jeszcze bardziej.
-Nie zrobię ci krzywdy Amy. Zniszczył część mojej rodziny, zranił moją siostrę na moich oczach- ujął jedno z moich ramion unosząc je, przetarł żelem- nie mogłem siedzieć cicho.
Przełknęłam dużą gulę zatykającą gardło. Odwracam do niego głowę i dostrzegam ból rysujący się w oczach. Na ten widok zaczynam rozumieć dlaczego to zrobił, mimo że nie znam szczegółów. Zniszczył część mojej rodziny... Pozostaje jeszcze kilka spraw.
-Pożyczyłeś te pieniądze dla zabawy, dla hazardu.
-Byłem uzależniony od hazardu, ale nie dla tego musiałem spłacić dług.
-Mówił, że... gwałciłeś i biłeś je.
Potrząsa głową wybuchając śmiechem, jednak nie ma w nim krzty radości, a raczej niedowierzanie.
-Amy- odsuwam się jak najdalej mogę- nigdy w życiu nie zraniłem dziewczyny w taki sposób, nie tak jak on...  Nigdy- widzę jego zmartwienie, kiedy ponownie się odpycham, ale to jakie emocje w tym momencie z niego biją powodują, że ufam mu.- Wierzysz mi?
-Wierzę- uspokaja się tak jak ja. Wiedziałam, że nigdy by nie mógł czegoś takiego zrobić, potrzebowałam to jedynie usłyszeć to z jego ust. Pozwalam oprzeć się na jego barku by mógł ochlapać wodą włosy i odmyć twarz.
Kończy w ciszy składając pocałunek w zagłębieniu szyi. Zabiera ręcznik i oplata go wokół mnie ścierając skapujące krople z włosów. Przejeżdża wzrokiem po siniakach. Mam wrażenie, że cierpi bardziej niż ja co wypełnia ciało smutkiem. Okręcam się i przyciągam go za kark wtulając głowę w jego tors. Przykładam wargi do ucha i co chwila szepczę, że mu wierzę.
-Wiem, że nie powinienem ale czy on... -przerywa.
-Nie- nie posunął się tak daleko.
- I tak go dorwę- ponownie łączy nasze wargi.

***

-Nie zjem już więcej- mówię przełykając kolejny kęs. Siedzę na blacie kuchennym w za dużej koszulce Zayna pozwalając nogom swobodnie zwisać. - Naprawdę.
Odstawiam miskę na co marszczy zabawnie brwi. Czuję się znacznie lepiej, gdy zmartwienie topnieje w jego oczach. Wiem, że to co się działo przez kilka poprzednich dni było straszne, ale nie chcę ukrywać się w ciemnym kącie pokoju. To zabijałoby mnie powoli. Wolę spędzać czas z nim. Wiem, że wszystko będzie musiał mi wyjaśnić, ale jeszcze nie teraz, jeszcze jestem za słaba i chyba zdaje sobie z tego sprawę.
Podchodzi powoli i staje pomiędzy udami. Odwracam się na ten gest i czuję jak policzki pożera żar. Słyszę jego cichy śmiech. Jeszcze godzinę temu siedziałam naga przy nim w wannie.
-Proszę- szepcze.
-Nie mogę, przecież wiesz, że jestem- zaciska palce na odkrytej części ud minimalnie je podnosząc.- ciężka- dokańczam.
-Amy, posłuchaj mnie teraz uważnie- nachyla się by być ze mną twarzą w twarz.- Jesteś za chuda, za szczupła. Masz straszna niedowagę i wyniszczasz się w ten sposób. Proszę... jesteś... za krucha.
-Nie mów tak- odsuwam się wgłąb blatu.
-Musisz w końcu to zrozumieć jesteś...- przerywa biorąc głębszy oddech- idealna. Nie rób tego sobie. Nie rób tego mi, proszę.
-Ale...- do oczu napływają mi łzy, kiedy wodzi moimi opuszkami po żebrach, może ma rację? Przypominam sobie chwilę, w której zasłabłam. To nieprzyjemne uczucie. Zayn dostrzega moje wahanie na co ciągnie moje ciało z powrotem bliżej siebie.
-Obiecaj mi, że zaczniesz więcej jeść. Nie zmuszam cię do tego, nie chcę żebyś mi zniknęła- mówi prosto w moje usta- obiecaj, proszę.
Ciągnę za jego czarne włosy na co odpowiada mi stłumionym jękiem. Czuję jak czerwienię się jeszcze bardziej, ale coś mi mówi, że chcę usłyszeć to jeszcze raz. Pogłębiam pocałunek ponownie go ciągnąc. Nie chcę go martwić.
Nieśmiało wkładam dłonie pod jego koszulkę wodząc opuszkami po jego torsie. Wzdryga się uśmiechając przez muśnięcie warg. Od razu odciągam ręce.
-Nie- mruczy- po prostu masz zimne palce. -Pozwala dalej wodzić dotykiem po rysach mięśni.
Uczucie w wnętrzu rośnie, z każdą sekundą chcę go bliżej. Zatapiam się w tym co mnie ogarnia. Telefon...
Otwieram z przerażeniem oczy. Jedyną osobą, która tak naprawdę do mnie dzwoni to mama. Zeskakuję z blatu potykając się o własne nogi i amortyzuje upadek o szafkę. Słyszę śmiech Zayna, kiedy docieram do urządzenia. Zagryzam wargę.
-Tak?- mój drżący głos sprowadza Malika zaraz za moją osobę.
-Gdzie ty do cholery jesteś! Dzwoniła pani Mac ! Nie ma cię w domu od trzech dni! Jeśli nie będziesz tu za pół godziny możesz nie wracać!- wzdrygam się... Już są w domu? Nie mogą mieli wrócić pod koniec tygodnia. Coś zaczyna kłóć pod żebrami na co uginam się delikatnie i zaciskam mocno zęby. Z trudem zerkam na datę. Sobota...
Odrzucam telefon na potykając parę ciemnych tęczówek. Nie mogę złapać oddechu, dlatego opieram głowę o jego ramię.
-Muszę wrócić do domu- jeździ dotykiem po plecach- wrócili.
Odrywam się i ruszam do pokoju na górze. Idzie za mną zapewniając, że mnie zawiezie i karze dzwonić jak tylko się coś stanie. Na schodach ponownie się potykam i słyszę głęboki śmiech, kiedy łapie mnie w pasie.
- Śmieszy cię coś?- pytam powstrzymując uśmiech na myśl o jego dotyku.
-Jesteś strasznie niezdarna- uderzam go delikatnie w bok- to urocze.
Wyrywam się czując jak krew nabiega do policzków. Nie chcę stąd wychodzić, poza momentem zaraz po przebudzeniu nie myślałam o tym co się działo wczoraj. Teraz gdy mam opuścić to miejsce podczas szukania ciuchów i torebki wspomnienia napływają szybciej.

***

-Masz dzwonić- nakazuje stanowczo patrząc prosto w oczy, odrywa dłoń od mojego uda i odgarnia łagodnie kosmyk za ucho- rozumiesz?
W jednej sekundzie przypominam sobie, że już kiedyś to mówił. Nie najlepiej się to skończyło przez co po plecach przechodzi mi dreszcz. Potwierdzam skinieniem, przykłada rozgrzane wargi do czoła. Przewieszam torebkę przez ramię i wychodzę na zewnątrz.
-Dziękuję- szepczę i zaciągam długie rękawy jeszcze niżej zakrywając siniaki i obtarcia na nadgarstkach.
Czuję jego wzrok na plecach, gdy biorę głęboki oddech. Bez Malika przy boku czuję się bezbronna. Przekraczając próg od razu widzę przepite oczy ojca i łzy w kącikach oczu matki. Tata opuszcza podniesioną rękę, a rodzicielka zwraca tęczówki w moją stronę. Po tak długim czasie dostrzegam jak bardzo się różnimy. Podchodzi do mnie krzycząc coś czego nie mogę zrozumieć.
-Słyszysz! Pytam się gdzie do cholery byłaś!?
-Ja-a... - otwieram usta, ale czuję piekący ból na policzku.
Nie mogę uwierzyć, że to ona mnie uderzyła. Zaciskam mocno pięści by powstrzymać się od oddania jej.
-Miło cię widzieć- mówię sarkastycznie- byłam u znajomej, uczyłyśmy się.
Za jej pleców dochodzi obrzydliwy rechot.
-Nie kłam, nie masz znajomych- spuszczam spojrzenie. Nie musisz mi o tym przypominać. - Kim jest ten idiota z samochodu, twój najnowszy klient? - zatyka mnie- Mów, no przyznaj się przy matce ty mała dziw...
-Joe- syczy i ponownie zwraca się w moją stronę- to prawda?
Pytanie mnie szokuję. Wierzy mu? Mam ochotę wszystko jej wykrzyczeć każdą możliwą rzecz. To co działo się przez ostatnie dwa dni, to jak pozwolił traktować mnie Millerowi, to że Zayn jest kimś... Właśnie kim on jest? Kim jesteśmy? 
-Nie, nie! wierzysz mu!?- pozwalam sobie na krzyk wymachując rękami.
-To gdzie byłaś?!
Milknę. U niego. Widzę jej kpiący uśmiech. Do oczu napływają łzy, które próbuję powstrzymać nagłym mruganiem. Naprawdę myśli, że jestem takim człowiekiem? Jakąś pierwszą lepszą dziewczyną na telefon?
-Biegałam- zaczynam klaskać w myślach na najbardziej żałosną wymówkę- właśnie wracam z siłowni- pokazuje w stronę torebki.- Pani Mac musiała przychodzić podczas moich treningów.
- W końcu zabrałaś się za siebie? Słusznie, przytyłaś- jej rysy dziwnie łagodnieją, nie mogę uwierzyć, że takie coś rozwiało jej wątpliwości... hahha... idiotka. Nawet nie karcę się za te myśli. Przez chwilę naprawdę mu wierzyła...- opanuj się Joe.
Przechodzi obok opierającego się o ścianę męża. Niepewnie ruszam do swojego pokoju. Powstrzymuję grymas na twarzy, gdy chwyta za poranione miejsce na ramieniu.
-Wiem, że ten sukinsyn tu był, że byłaś na imprezie. Nie jestem tak głupi jak twoja matka i radzę ci robić to co karzę. To co chce Miller. Jesteś zbyt naiwna, zostawi cię, kiedy znajdzie kogoś lepszego do obciąg...
-Przestań- wyrywam się czego od razu żałuję. Ból w żebrach jest silniejszy niż zazwyczaj. I tak były strasznie obolałe, więc dodatkowe uderzenie sprawia podwójny ucisk. Czuję jak z kącika wydobywa się strużka gorącej mazi.
Odchodzi, a ja jak najszybciej kieruję się do góry i zamykam w pokoju. Kładę dłonie na biurku gwałtownie nabierając powietrza. Co ja robię? Co się do cholery dzieje?
Tym razem pozwalam swobodnie skapywać łzom. Chwytam słuchawki i kładąc się na miękkiej pościeli zwiększam głośność najbardziej jak jest to możliwe.

 I don't need another friend/  Nie potrzebuję kolejnych przyjaciół 
When most of them/  Gdy z większością z nich 
I can barely keep up with/  ledwo utrzymuję kontakt 
I'm perfectly able to hold my own hand,/  Jestem absolutnie zdolna trzymać swoją własną dłoń 
but I still can't kiss my own neck  / Lecz wciąż nie umiem musnąć wargami swojej szyi

4 komentarze:

  1. Żal mi tej dziewczyny. Nie zasłużyła na takie traktowanie. Mam nadzieje, że przytyje i Zayn pomoże jej ze wszystkimi trudnościami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też jest jej szkoda, tyle przeszła a jeszcze rodzice tak ja traktują... Rozdział dobry :)
    Czekam na kolejny,
    Pozdrawiam Asiek

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy next? ;( Dlaczego mi to robisz? Przez ciebie umieram!!! Błagam o next!

    OdpowiedzUsuń