Oparłam ze znużeniem łokieć o twardą ławkę przyglądając się
temu co działo się po drugiej stronie ściany budynku. Deszczowe
popołudnie nie różniło się niczym od ostatnich dni. Koniec listopada zawsze był
nieprzyjemną porą w roku. Kiedy kolorowe liście już dawno opadły z drzew
przywodząc na myśl, wielką kałuże błota między ulicą, a chodnikiem, to właśnie
nasze myśli chcą nas oderwać od tego świata. Na szybach co chwila odbijały się
nowe refleksy świateł aut, a dudniące o szkło krople wody wydawały nieprzyjemny
rytm.
Było zimno. Odkryte skrawki skóry
pokrywały się ''gęsią skórką''. 45 minut ciągnęło się w nieskończoność, twarde
drewniane krzesła wbijały się w kości.
W tym momencie powinnam się
zainteresować nowo przybyłym chłopakiem do klasy, ale zapach wanilii
wydobywający się z moich włosów przez szampon i ten widok zza brudnej szyby,
niezbyt zachęcały do uczestniczenia w tym całym cyrku.
-Więc skoro już wszystko ustalone- z
oddali dochodził irytujący głos profesora Denna- Malik zrobi to z Winter.
Na dźwięk swojego nazwiska oderwałam
policzek oparty na dłoni i zwróciłam uwagę na stojącego pośrodku klasy
nauczyciela. Krótkie, mysie włosy sterczały mu na wszystkie strony, niezbyt
pasując do hipisowskiego stroju. Niski człowiek o sękatym brzuchu z plamą
łysiny na czubku głowy ilustrował mnie nagannym wzrokiem.
Chwila... Malik? Ktoś taki w
ogóle istnieje?
Pozostała część klasy (ta kobieca)
zdecydowanie była zainteresowana tym co się właśnie działo. Odnotowałam
wściekłe syki, jak i westchnienia zawodu.
Po prawej stronie, w ostatniej ławce
zauważyłam parę obojętnych, ciemnych tęczówek. Chyba właśnie znalazłam Malika.
-Tak jak już mówiłem praca ta będzie
zajmowała 60% oceny semestralnej, więc radzę się do niej przyłożyć. A teraz
możecie iść.
W tej samej chwili całe
pomieszczenie wypełnił hałaśliwy dźwięk. Wrzuciłam do torby zeszyt i długopisy,
po czym zaczesałam ciemne włosy do tyłu. Trzymając mocno zaciśnięte palce na
pasku torebki stanęłam przed ciemnookim chłopakiem.
-Ja... to znaczy...- uniosłam wzrok
i głośno wypuściłam powietrze- Amy.
Wysunęłam dłoń w jego stronę,
zerknął na nią i wydał z siebie ciche prychnięcie. Górował nade mną. Był
przynajmniej o głowę wyższy, czarne włosy porozrzucane były w ''artystycznym
nieładzie'', pełne malinowe usta i te kakaowe tęczówki prawie tak ciemne jak
same źrenice.
Zabrałam rękę wbijając w wewnętrzną
jej stronę paznokcie, tak mocno by oprzeć się pokusie dotknięcia lekkiego
zarostu. Do nozdrzy dobiegł mnie silny zapach papierosów, których paczka
niewątpliwie włożona była do kieszeni czarnych spodni.
Przez chwilę żałowałam, że nie
usłyszałam jego imienia, kiedy Denn go przedstawiał. Zsunęłam rękaw rozpinanej
bluzy po same opuszki czując jak zażenowanie wypełnia krwią zazwyczaj blade
policzki. Wbijał we mnie te swoje cholerne ciemne oczy, a ja z każdą chwilą
coraz bardziej miałam ochotę stąd uciekać, do biblioteki. Tak do moich czterech
ścian.
-Amy, mógłbym cię prosić.
Gdzieś z tyłu dobiegał głos
profesora. Skinęłam głową rzucając ostatnie spojrzenie Malikowi. Okręciłam się
na pięcie mając nadzieję nigdy go już nie spotkać. Roztaczał wokół siebie
dziwną aurę niedostępnego i wolałam, aby tak pozostało.
Stanęłam przed biurkiem czekając, aż
mężczyzna skończy wypisywać temat do odpowiedniej rubryki.
-Amy, ostatnio jesteś nieobecna na lekcjach,
byłbym wdzięczny gdybyś zaczęła uważać inaczej zawiadomię rodziców- postawił
mocno kropkę ma końcu zdania.
Słabe światło oświetlało jego
ciężkie zmarszczki w czole. Zamrugałam dwa razy, kiwając głową i bez słowa
wyszłam szybkim krokiem z klasy w kierunku stołówki. Rodziców tylko by tu
brakowało.
Przemierzając szybko pusty korytarz
mijałam swoje odbicia w lustrzanych gablotach zatrzymując się dopiero przed
samym wejściem do jadalni.
''Przytyło ci się w udach''- słowa
mamy tłukły się cały czas w głowie za każdym razem gdy stawałam przed wyborem:
Iść zjeść czy odpuścić. Koniec końców wyjęłam połówkę zielonego jabłka i gryząc
kawałek zmieniłam swój cel na klasę, w której miałam mieć biologię.
Sala była jeszcze pusta. Nie wiedząc
czemu zawsze pachniało tutaj jaśminem. Usiadłam w ostatniej ławce i otwierając
książkę przejrzałam ostatnie lekcje. Po kilkunastu minutach słyszałam coraz
więcej rozmów, szeptów i szurań krzesłami.
-Nawet nie wiem co sobie myślisz-
podniosłam głowę. Przede mną siedziała odwrócona Sophie z jej burzą rudych
włosów- nawet na ciebie nie spojrzy i...
-Nie wiem o czym mówisz- odparłam
wracając do lektury.
-Nie bądź śmieszna, wiem że Zayn
oddałby wszystko by nie robić z tobą tej pracy- zaczęła przyglądać się swoim
paznokciom- nie dziwię się... sama nie dotknęłabym cię kijem.
Nagle wstała przecinając na wskroś
salę i usiadła na stoliku przed Malikiem. Przewróciłam oczami i zamknęłam
książkę.
Głupia jędza.
Kiedy stanęłam na szczycie
frontowych schodów szkolnych poczułam ciarki na myśl, że pięć minut temu
odjechał mój autobus.
Nigdy nie miałam nic przeciwko
wracaniu na pieszo, zawsze starałam się być dość długo poza domem. Przynajmniej
do której mogłam. Jednak świadomość spaceru w tak ulewne popołudnie?
Potrząsnęłam głową i poprawiając pasek torby ruszyłam przed siebie.
Już po kilku minutach czułam jak
moje ubranie staje się ciężkie, a włosy przyklejają się do czoła. Czekając
właśnie na zmianę świateł usłyszałam dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Szyba
automatycznie poszła w dół, a ja napotkałam ciemne tęczówki. Uniosłam do góry
brwi mrugając by odgonić od siebie krople wpadające do oczu.
-Wsiadasz czy nie?
Miał przyjemną dla ucha chrypkę
spowodowaną zapewne fajkami i tak cholernie intensywne spojrzenie. Przygryzłam
policzek od wewnątrz. Co to ma niby być? Sygnał dla niewidomych dawał
pozwolenie na przejście przez jezdnię. Stałam otępiała upewniając się, że na
pewno mówi do mnie. Usilny podmuch wiatru zerwał moje włosy do lotu, ale ja
nadal tkwiłam tam mierząc się je jego oczami.
-Ja...-przypomniałam sobie naszą
pierwszą ''rozmowę'', jak i to co powiedziała Sophie- Nie, dziękuję.
Mruknął coś cicho pod nosem po czym
przysunął się bliżej okna pasażera.
-Przemokniesz-jego spojrzenie padło
niewinnie na moje piersi do których obecnie przykleiła się jasna koszulka zza
rozpiętej bluzy.
-Spostrzegawczy jesteś- przewróciłam
oczami zapinając zamek- Mam lepsze rzeczy do roboty.
Kąśliwe uwagi nie były moją mocną
stroną. Zazwyczaj starałam się być cicha, niezauważalna przez
innych-niewidzialna. Jednak będąc w jego towarzystwie miałam ochotę krzyczeć.
Może to z powodu pierwszego wrażenia jakie na mnie zrobił? Nie wiem. Na
pewno nie był uprzejmy więc nie widziałam potrzeby bycia uprzejmą dla niego.
Choć nie jestem pewna co takiego mnie w nim zraziło. Przecież nie on pierwszy
pokazał się z takiej strony względem mnie.
Potrząsnęłam głową zdając sobie
sprawę, że wpatruję się w buty bez słowa od dobrych kilku minut.
-Zayn, jak miło, że zaczekałeś-
Sophie najwyraźniej nie fatygowała się z wejściem do ciepłego samochodu
chowając szybko parasolkę. Zapewne przypadkowo wbijając swoje ramię w moją
osobę- Skąd wiedziałeś, że mam auto w naprawie?- cisza z strony chłopaka chyba
jej nie zraziła.- A ty tu czego Winter? Zjeżdżaj.
No tak cała Shop, taktowna i miła
jak zawsze. Nie patrząc na Zayna ominęłam czarną maskę i ruszyłam dalej przed
siebie.
Pomimo wszystkiego droga do domu
minęła niebezpiecznie szybko. Deszcz zahamował skrzypnięcie furtki.
Wdech. Wydech. Wdech.
Przekręciłam zamek w drzwiach
białego domu i zrzucając buty na ziemię odwiesiłam w łazience bluzę by wyschła.
-Amy, jesteś- w progu drzwi
kuchennych stanęła moja rodzicielka.
Jej długie jasne włosy opadały
falami na ramiona. Żółty fartuch opinał jej wąską talię, a palce przyozdobione
drogimi pierścionkami zaciskały się na drewnianej rączce dużej łyżki. Jej oczy
powędrowały z dołu do góry, a brwi utworzyły szpiczaste łuki.
-Idź się przebrać, widać ci fałdkę
na brzuchu- uśmiechnęła się beztrosko jakby ta uwaga byłaby niczym- kolacja
będzie za godzinę, choć nie wiem czy powinnaś jeszcze jeść o tej porze.
Skinęłam głową, po czym chwytając w
biegu torbę pomknęłam po schodach do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi opierając
o nie plecy.
-No to witamy w piekle- mruknęłam
pod nosem zmierzając w kierunku szafy.
Wysuszona i przebrana odłożyłam
zeszyt z matematyki pozostawiając dokończenie tego równania na jutro. Chwyciłam
telefon rzucając się na kremową pościel przywołując tym samym świeży zapach
płynu do płukania. Po zreblogowaniu kolejnego zdjęcia mam zapowiedziała kolację
za pięć minut. Spięłam jeszcze wilgotne włosy w koka i włożyłam komórkę do
dużej kieszeni czarnej bluzy.
Chciałabym wiedzieć jak brzmi temat
tej semestralnej pracy. Z miłą chęcią zrobię ją sama, a Malik może się tylko
pod nią podpisać. Nadal nie jestem do niego przekonana. Po głowie tułało mi się
pytanie: O co chodziło z tym samochodem>? I czy byłabym zdolna do niego
wejść, gdyby nie Parker.
Nie, zdecydowanie nie.
Otrząsnęłam się z zamyśleń. Po co ja
się w ogóle tym przejmuję? Zauważyłam dodatkowe nakrycie na stole. Mama
przyniosła ostatni półmisek parujących brokułów.
-Kolacja! Joe, panie Miller
zapraszam- promienisty uśmiech wstąpił na jej twarz kiedy z salonu wyszedł
wysoki mężczyzna z zaokrąglonym brzuchem.
-A to jest Amy, moja córka o której
ci opowiadałem- ojciec wskazał ręką w moją stronę rzucając mu jakieś dziwne
spojrzenie.
Podchodząc bliżej poczułam
dochodzący od niego znajomy zapach alkoholu. Po oczach można było odczytać, że
jest lekko wstawiony.
Podałam dłoń obcemu mężczyźnie na co
oplótł ją pulchnymi palcami. Odwróciłam się i ukradkiem wytarłam zostawiony
przez niego pot w krótkie spodenki. Fuj! aż ciarki nieprzyjemnie przechodzą po
plecach. Usiadłam na swoim miejscu ignorując duszący oddech podążający za mną.
Wzdrygnęłam się kiedy spoczął koło mnie naprzeciw rodziców.
Kim on jest? Nie spodobał mi się
sposób w jaki oddaje swoje spojrzenia ojcu. Mama zachęcała go by nałożył sobie
wszystkiego co chce i się nie krępował.
-A więc co tam w szkole droga damo?-
chwilę zajęło zanim zorientowałam się w znaczeniu tych słów.
Z lewej strony usłyszałam rzucony
przez mamę syk, abym się nie garbiła. Więc wyprostowana spojrzałam na pusty
talerz przed sobą.
-Dobrze, nie narzekam- zwróciłam się
chwytając widelec.
-Miło to słyszeć- pod obrusem
wyczułam dużą łapę biegnącą wzdłuż mojego nagiego uda ku górze- Joe mam
nadzieję, że nasza umowa nie uległa zmianie.
Obślizgła ręka pozostawiała ślad
potu na nodze zmierzając coraz wyżej. Upuściłam głośno widelec w chwili, kiedy
tata odpowiedział stanowczym ''Nie''.
-Przepraszam, ale chyba zrezygnuję.
Nie jestem głodna- wstałam gwałtownie zrzucając z siebie palce.- Chyba pójdę
pobiegać.
Oczy zebranych skupiły się na mnie.
Po ojcu wiedziałam, że pożałuję tego prędzej czy później, ale matka klasnęła w
dłonie rozradowana.
Genialny rozdział! Biedna Amy. :'( Chcę już następny! <3
OdpowiedzUsuńJejciu. Biedactwo z Amy. :(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ojciec jej nic nie zrobi. A co do Zayna? Hmm... Może jej pomoże, może się zorientuje, że Amy jest krzywdzona.
Czekam na nn i wełny. ( Taaa słownik, życzy wełny.)
Weny :)
Criminal-fanfiction-nh.blogspot.com
Piękny rozdział i biedna Amy mam nadzieję że wszystko się dobrze ułoży :)
OdpowiedzUsuńCzekam na następne :*
Weny mała :*
Świetne ! <3 Wciągam się w to :) Lece czytać dalej.
OdpowiedzUsuń