sobota, 24 października 2015

Rozdział 5 -Co ty tutaj robisz?

Zanim przejdziemy do rozdziału... Słońca Wy moje, dzisiaj stało się coś przykrego, dziwnego??? Mianowicie, pewna osoba (Anonim) jak każdy by się mógł spodziewać napisał mi w komentarzu, iż jestem naprawdę głupia, jeśli myślę, że ktoś pomyśli, iż to zupełnie inne osoby niż ja, piszą te komentarze pod rozdziałami (mam nadzieję, że ktoś się w tym zdaniu połapał xD)
Mianowicie... moderuje komentarze właśnie po to, aby żaden mi nie umknął, abym zdołała każdego przeczytać, każdym się cieszyć i każdego brać pod uwagę. Nie widzę nic wielkiego w tym, aby samemu sobie komentować (Idiot), ponieważ co to za satysfakcja? Motywacja? Żadna. Pierwszy raz ustawiłam bloga, w którym komentować może każdy, bo zauważyłam, że nie każdy musi mieć konto....
I jestem szczęśliwa z każdej anonimowej osoby, która w najmniejszym stopniu doceni te moje nędzne starania, więc dziękuje i pozdrawiam tego kto chce mi wmówić, iż sama wszystko komentuje gratuluje inteligencji.
(Tak musiałam się wyżalić :))
Całej reszcie, życzę miłego czytania :)
________________________________

Kiedyś ktoś powiedział:
Kiedy w jednej chwili, jedno zdarzenie, Zmienia ci życie, Zmieniasz się razem z nim.
Uważam, że to prawda... całą sobą. W tej chwili wierzą w to moje kolana, barki, plecy, włosy, ramiona, głowa, twarz...  dosłownie wszystko.
Rwący ból przeszył moją czaszkę od cebulek włosów, po sam koniec kręgosłupa. Upadłam ciężko do tyłu, obijając o zimną ziemię plecy. W oczach poczułam słoną ciecz. Nad sobą widziałam twarz pana Millera, poruszał niemo ustami, ale nie mogłam dosłyszeć padających słów.
-Wstawaj jak do ciebie mówię, szmato!
Ponowny ból w okolicach żeber przywrócił mi zmysł słuchu, a zarazem węchu.
Czy w moim życiu wszystko musi kręcić się wokół napitych ludzi? Czy choć raz nie mogę wrócić do tego pieprzonego domu i zobaczyć ojca trzeźwego?!
-Nie cackaj się z nią Peter, nie raz próbowałem.
Silna ręka ojca, ponownie zatopiła się w moje włosy unosząc mnie kilka centymetrów nad ziemię. Zaparłam się rękoma i zaciskając zęby szłam niczym pająk, ciągnięta za włosy do salonu.
-Bierz ją.
Co!
Policzek ponownie zetknął się z ziemią. Cała drżałam, szczerze nie miałam najmniejszego grama siły, by wstać. Myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Nie leżałam na zimnej podłodze, cała dygocząc z strachu.
Zayn... Zaayn...
Moje myśli same wypowiadały jego imię. Chciałam być teraz w ciemnym Bugatii, oparta o świeżą skórę siedzenia. Sunąca po szosie w ciszy, czując przy sobie jego obecność. Nie widzieć nic w tej małej przestrzeni przez panujący mrok, ale dostrzegać naprawdę wiele w snopach światła samochodu. Czuć wdzierający się do płuc zapach papierosów i wody kolońskiej...
Moje marzenia przerwała brutalna rzeczywistość. W momencie, w którym wielkie, spocone łapska dotknęły mojego biustu, wydobyłam z siebie po raz pierwszy krzyk. Zaczęłam się szarpać, na co zostałam jedynie czymś twardym prosto w odkryty już brzuch. Zgięta w pół ponownie osunęłam się na ziemię.
-Spokojnie...
Ohydny głos docierał prosto do mojego ucha, po chwili poczułam spierzchnięte wargi na skórze  zagłębienia szyi.  Usiadł na kanapie ciągnąc mnie na swoje kolna. Chciałam wstać, wyrwać się, ale byłam za słaba. Naprzeciwko nas z uśmiechem na twarzy, przyglądał się wszystkiemu tata. Cisnące się łzy na jego widok w końcu wyleciały żłobiąc drogę w policzkach.
Wyczułam pulchne palce przy moim podbrzuszu zaraz pod materiałem przylegających rurek. Wzdrygnęłam się.
-Tato...?
-Cicho!- Miller do końca zerwał ze mnie bluzkę wtykając głębiej łapę pod jasną bieliznę.
-Posłuchaj mnie ty mała dziwko- podszedł tak blisko umieszczając na brodzie swoje palce- z przyjemnością zobaczę jak cię pieprzy. Mam nadzieję, że jesteś bardziej gorąca od swojej starej matki.
Policzek momentalnie zawrzał i zrobił się czerwony. Czując łapę mojego gwałciciela, zaczęłam się szarpać. Dotykał mnie coraz bardziej natarczywie. Nienawidziłam go w tedy. Nienawidziłam ojca i tego jaki był.
Nienawidzę siebie.
Kiedy jego palce weszły tam gdzie nie powinny stało się coś, za co zawsze będę dziękować. Odgłos parkującego samochodu na podjeździe. W jednej chwili odzyskałam całą władzę na swoim ciałem.
Wyrwałam się i chwytając w drodze swoją bluzkę uciekłam na górę.
Nie słyszałam co się działo na dole. Odległy głos matki, której byłam wdzięczna jak nigdy był jedynie słabym echem. Wszystko we mnie wrzało, pulsowało. Wyciągnęłam komórkę i napisałam SMSa do rodzicielki, że zostaję na noc u znajomej, bo czeka na nas jeszcze dużo pracy.
Z szafki pochwyciłam słuchawki, wyciągnęłam portfel i wrzucając wszystko do czarnej torby, zawiesiłam ją sobie na ramieniu. Zmieniłam szpilki na stojące w koncie trampki i poprawiając włosy do tyłu ruszyłam w stronę okna.
Uchyliłam framugę tak, jak jeszcze tydzień temu Malikowi i tak jak on wyskoczyłam na trawnik, zaczepiając najpierw dłonie o parapet, by być bliżej ziemi.
Z sekundą w której moje podeszwy zetknęły się z świeżo skoszonym trawnikiem, usłyszałam dźwięk komórki.
Mama: Dobrze, nie jedz za dużo śniadania.
Dzięki mamo, jeśli będę miała szczęście to nie zjem nawet kromki chleba.
Ruszyłam opustoszałym chodnikiem wzdłuż ulicy, zupełnie nie wiedząc gdzie zmierzam. Cały czas się trzęsłam, dygotałam i reagowałam zbyt przesadnie, jak na zwykłego przechodnia na każde przejeżdżające obok auto.
Jak on mógł na to pozwolić? Jak...
Straszliwy wiatr przeszywał moje ciało, a w myślach miałam tylko te obrzydliwe łapy, na skórze czułam dotyk potu, a płuca zamiast wypełniać się świeżym powietrzem, cały czas przechowywały w sobie smród alkoholu.
Moje dłonie mimowolnie zaczęły trzeć ramiona pod bluzą, chciałam zedrzeć z siebie to przeklęte uczucie wiecznego dotykania. Chciałam pozbyć się tego głupiego strachu za każdym razem, gdy wiatr mocniej poruszył liśćmi drzewa.
Kiedy po 45 minutach podniosłam głowę do góry oniemiałam. Nawet nie wiedziałam gdzie idę. Skręcałam byle gdzie, wchodziłam w obojętne uliczki. Stary park.
Uwielbiałam tutaj przychodzić z rodzicami, latem zawsze biegaliśmy po zielonej trawie, zimą za każdym razem okładaliśmy się śnieżkami.
O tej porze roku, park był chyba najbrzydszą i najobskurniejszą atrakcją Londynu. Zżółkłe liście opadły na betonowy chodnik, gołe gałęzie drzew, pełno błota.
 Nie spodziewałam się nikogo w tym miejscu o takiej porze, jednak z każdym krokiem dostrzegałam kolejną osobę. Jakiś pijak spał na ławce, dwie kolejne osoby splatając palce szły śmiejąc się w stronę kolorowych świateł miasta. Ktoś biegł z psem, ktoś inny siedział na oparciu ławki po drugiej stronie, opierając buty o siedzenie i niewątpliwie palił papierosa. Pod kapturem ciemnej bluzy co chwila to ginął, to pojawiał się pomarańczowy koniec podpalonej rurki.
No Amy, wystarczy szybko przejść ścieżką z jednego końca na drugi... potem możesz dalej się szlajać.
-Amy? Co ty tutaj robisz?- chłopak wstał z siedzenia zeskakując od razu z ławki.- Maiłaś być w domu. Wiesz, co mogło ci się stać? Londyn o takiej porze nie jest bez...
Nie chciałam go dłużej tylko słuchać. Cichłam go czuć, dotykać, dotknąć kawałek bezpieczeństwa. Poczuć ulgę i sprawić, że w końcu będę mogła normalnie oddychać.
-Ej mała...
Silne ramiona objęły moje plecy, na co jeszcze bardziej wtuliłam nos w jego tors. I nagle oprzytomniałam.
Odsunęłam się jak oparzona zaciągając rękawy po same opuszki i zasłaniając twarz włosami.
-Ja-a przepraszam... pokłóciłam się z ... mamą... nie-e-e wiem czemu to zrobi...
-Amy, Amy spokojnie- w końcu się przymknęłam, łapałam łapczywie powietrze, powstrzymując przy tym wypływające łzy.
-Co to za ślicznotka Malik? Co jej takiego zrobiłeś, wygląda strasznie.
-Dzięki- sapnęłam cicho uśmiechając się do blondyna, który usiadł w ten sam sposób co Zayn.
-To jest Niall- odezwał się mulat kiwając głową w stronę chłopaka, ten uniósł rękę i objąwszy moją dłoń, ucałował ją muśnięciem warg Wzdrygnęłam się na ten gest, ale i ponownie uśmiechnęłam- Posłuchaj, tam- Zayn zniżył głowę na wysokość mojej i wskazał w pewnym kierunku- jest samochód idź i poczekaj w środku, zaraz przyjdę.
Wcisnął mi kluczki do kieszeni i czekał naglącym wzrokiem, aż ruszę. Stałam jednak w zaparte. Nie chciałam go zostawiać.
Nie chciałam zostać sama.
Widząc kakaowe tęczówki, koniec końców ruszyłam szybkim krokiem w wskazanym mi kierunku. Na skraju parku wcisnęłam na pilocie guziczek i lampy zamrugały pomarańczowym światłem. Byłam szczęśliwa mogąc znowu siedzieć w tym fotelu, znowu móc wciągać tlące się tutaj powietrze.
Podkurczyłam nogi i spojrzałam w stronę, z której powinien przyjść Zayn. Stał właśnie na krawężniku słuchając dokładnie blondyna. Pomiędzy jego palcami znowu znajdowała się fajka. Miałam ochotę wyjść, uderzyć go w twarz i zdepytac to świństwo, wrzeszcząc, że nie powinien siebie zatruwać.
I tak by ciebie nie posłuchał.
Nagle gwałtownie się odwrócił i uderzył pięścią w pobliskie drzewo. Podskoczyłam delikatnie na ten widok, od razu krzyżując swoje nijakie tęczówki z pięknym kakaowym odcieniem. Szepnął coś znajomemu i z szybkością najseksowniejszego wampira znalazł się w środku.
-Wszystko w porządku?
-Tak- mruknął.
-To mówi co innego- ujęłam skaleczenie, z którego skapnęła kropla czerwonej mazi. Zabrał rękę, na co podniosłam pewniej głowę- Nie pal więcej.
Nie wiedząc czemu wypowiedziałam te słowa, prosto w jego idealną twarz. Nie chciałam myśleć teraz o niczym innym, jeśli nie chciał rozmawiać o tym co przed chwilą się stało, to ja pragnęłam jak najdłużej odciągać temat tego, dlaczego byłam w parku o takiej porze.
-Nie odwracaj kota ogonem- ruszył. Nie wiedziałam gdzie zmierza, nawet nie chciałam wiedzieć, niezbyt mnie to interesowało. - Co ty tuja robisz?
-Ja-a...-zacięłam się- przecież ci mówiłam, pokłóciłam się z mamą...
-I to ona sprawiła, że tak wyglądasz i drżysz przez cały czas? - Nie odpowiedziałam. Głos uwiązł gdzieś głęboko we mnie, w gardle powstała wielka gula.- Chodź.
Nie wiedziałam o co chodzi. Zdecydowanie dzisiaj za dużo było sprzeczności. Cały czas nic NIE wiedziałam, NIE chciałam, NIE mogłam. Zacisnęłam mocno paznokcie wbijając je jak najbardziej w skórę.
Zayn chyba nie był zbytnio cierpliwy, po pewnym czasie z zmarszczonym czołem otworzył przednie drzwi i pomógł mi wysiąść.
Zdejmując buty w przedpokoju, który widziałam niedawno usłyszałam dźwięki telewizji.
-Czy twoja...
-Jestem- Malik zniknął w framudze drzwi, by po kilku minutach wyjść z salonu i porwać mnie za rękę.- Jak będziesz cicho nie dowie się, że tutaj jesteś.
Posłał mi słaby uśmiech przechodząc przez swoją sypialnię i umieszczając mnie przed lustrem w jego łazience. Zapalił światło przez co mógł obejrzeć mnie dokładnie.
-Wyglądasz...
-Nie kończ.
-Strasznie.
Uderzyłam go delikatnie prosto w pierś, na co syknął śmiejąc się cicho. Po prawie dwóch godzinach, w końcu mogłam zobaczyć jak wyglądam. A wyglądam... strasznie. Napuchnięty policzek, poobijane ramiona, tworzące się powoli krwiaki.
-Daj- Zayn uniósł włosy z tyłu mojej głowy i przyłożył nasączony wacik na rozcięcie, którego nawet nie poczułam. Teraz jednak wydobyłam z siebie cichy krzyk pamiętając o jego mamie. -I już. Dzielna dziewczynka. Zgaduję, że nie powiesz mi co się tak naprawdę stało ?
Pokręciłam głową.
-No to muszę sam się o to spytać twojego oj...- Zayn zaczął wychodzić z pokoju.
-Nieee...- złapałam jego dłonie i wciągnęłam z powrotem do sypialni- Ja... nie teraz okey?
Nie chciałam by wiedział.
Teraz, czyli nigdy.
-Amy, mam siedzieć i patrzeć na twoje poobijane ciało?
-Tak, patrz się ile chcesz- uniosłam ręce cofając się na jego łóżko- dobra zabrzmiało to dziwnie.
Pokazał szereg białych zębów i podał mi jakąś koszulę. Wiedząc co ma na myśli ociągałam się, ale zabrałam ubranie i ruszyłam do łazienki. Zamknęłam drzwi i zrzuciłam z siebie wszystko poza bielizną. Zerknęłam na obolałe żebra. Po lewej stronie widniał wielki purpurowo-fioletowy siniak. Dotknęłam go delikatnie opuszkami palców. Jak najszybciej nałożyłam na siebie koszulkę mulata. Była tak przyjemna w dotyku, że zasypiałam na stojąco skąpana w tym słodkim zapachu.
Znalazłam pastę do zębów i nakładając na palec odrobinę mazi wsunęłam do ust. Wiedziałam, że nie za wiele to pomoże jednak wolałam mieć świeży oddech chociaż w taki sposób. Jakbyś na coś liczyła idiotko. Zerknęłam na ubranie, które sięgało połowy ud. Na kolanach też już zaczęły być dostrzegalne ciemne plamy. Nie wyglądało to zachęcająco, poprowadziłam wzrok trochę wyżej.
Jesteś taka tłusta. Mama ma rację, nie powinnaś tak bardzo się obżerać!
Wychodząc zastałam Zayna siedzącego po turecku na środku pościeli.
-Nareszcie- wstał i odsuną pierzynę na bok, tak bym mogła się pod nią wślizgnąć.
Nie czekałam na niego długo, po kilku minutach przesunął moje ciało trochę bardziej na bok i gasząc światło położył się tuż obok.
Czułam jego ciepło, jego naprężone mięśnie. Miałam wrażenie, że zaraz usłyszę jego własne myśli. Zapach, dotyk skóry o skórę.
Umieram.
-Cokolwiek się stało powinienem teraz przemawiać twojemu ojcu do rozsądku, a ...
-Zayn- przerwałam mu -nawet nie wiesz jaka jestem ci wdzięczna. Gdyby nie ty zapewne dalej bym łaziła po ulicach, albo spałabym już pod najbliższym mostem.
Nie spodziewając się jego dotyku przetarłam twarz dłońmi.
-Naprawdę nie podoba mi się to, że palisz.
On w tym samym czasie, kiedy zebrałam się na to zdanie, widocznie chciał umieścić swoje ramię nad moją głową instynktownie obejmując moje ramię, ale w połowie drogi zrezygnował.
Jesteś beznadziejna Amy.

6 komentarzy:

  1. Super rozdział czekam z niecierpliwością na next ♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie martw się tym komentarzem jestem pewna ,że mówi tak tylko z zazdrości ... a poza tym rozdział super... czekam nn :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się doczekać next ♡

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział czekam na next ♡

    OdpowiedzUsuń
  5. Kokokocham cię kiedy next ♡

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś boska dziewczyno naprawde nie mogę doczekać się nexta😏♡

    OdpowiedzUsuń